Dobrym zwyczajem jest robienie dokumentacji ciekawej wystawy. Kiedy przeglądałam zdjęcia obrazów Boznańskiej w maksymalnym powiększeniu fragmenty są kilkakrotnie większe od oryginału. Fotografia rąk i twarzy nie mieści się na ekranie. Widać każde dotknięcie pędzla, zgrubienie farby. Mimo wysokiej czułości zdjęć, robionych bez statywu, odwzorowanie jest pełne szczegółów. Widać więcej niż mogła widzieć sama malarka, chyba że malowałaby przez wielką lupę. I rzeczywiście takie jest wrażenie, jakby się podglądało malarkę podczas pracy. Widać każde  drgnienie ręki. Trzymanie pędzla na końcu trzonka, bez podparcia, wywołuje jeszcze większe drżenie ręki. Obrazy, które malarka robiła na zamówienie, są bardziej dokładne i żywsze w kolorach. Pozostałe, malowane swobodniej, bez dbałości o podobieństwo i bardziej szare, bez ostrych akcentów. 

  Piękne. Chciałoby się, żeby taka malarka żyła 500 lat i kontynuowała swoją pracę bez konieczności zadowalania cudzych gustów. Niech maluje Olga Boznańska szaro i buro. Im więcej niedopowiedzeń, tym lepiej. Wymaganie od malarza by namalował portret za wszelką cenę podobny do modela, według czyjegoś gustu, jest najgłupszym zleceniem. Wyciągnąć esencję twarzy. To właśnie robiła Boznańska. Bez dbałości o szczegół. To co widać w powiększeniach jest jak oglądanie mapy. Można wpatrywać się bez końca, milimetr po milimetrze. Przy bliższym przyjrzeniu się, widać że Boznańska nie dbała o kurz i bród, które opadały na paletę i mieszały się z farbą, szczeciną z pędzli i zaschniętymi grudkami farby.